Swoją przygodę z Bernardem zacząłem od Aecht'a, to tak jakby niedoświadczony motocyklista wsiadł na 180 konna Yamahe R1, na szczęście moja pierwsza przejażdżka okazała się udana i nie zraziła mnie do Bernardów a wręcz przeciwnie, gdyż sięgnąłem po kolejną, którą okazał się Zwiefacher. Nie był to taniec z diabłem a raczej z piękna niewiastą o alabastrowej skórze i chłodnym spojrzeniu, które przenika i przygotowuje nas na kolejne ale za to jak przyjemne wrażenia. Pierwsze co odczuwamy to wspaniały chłód i orzeźwienie, które otwiera nasze zmysły na dalsze doznania, taki organoleptyczny striptiz. Złożoność aromatów zaskakuje nas w różnych momentach i stopniowo odsłania kolejne smaki i zapachy. Być może moje wrażenia będą troszkę odbiegały, ale przecież każdy z nas ma inną wrażliwość zmysłów i ja po za aromatem śliwki na wolnym powietrzu wyczułem aromat gotowanego budyniu śmietankowego, słodkiego i jakże apetycznego. Zmielenie i wilgotność jest świetnie dobrana a efekt orzeźwienia natychmiastowy, później zostaje nam wcześniej wspomniana zmysłowa orgia aromatów. Podzielę tu zdanie innych, że ten produkt jest doskonałym wstępem do nieco bardziej zaawansowanych tabak od Bernarda. Nie dane było mi posiadać tabakierki w zielonej szacie, która jest bardzo stylowa, ale ta nowa też nie jest wcale brzydka i także obrazuje zalety tego produktu. Jednoznacznie mogę stwierdzić że na pewno będzie zajmować zacne miejsce w mojej kolekcji.