Kiedy zdecydowałem się, żeby zamiast dwóch tabak McChrystal’s (Aniseete i Violet) kupić jedną, inną Nitzo polecił mi właśnie tą. Dobrą decyzją było zdecydować się na nią, choć nie jestem w stanie wystawić jej, jak polecający, maksymalnej noty.
Fioletowa, czterogramowa tabakierka jest typowa dla serii Temptation i dla Europejskiego rynku – wielu prodycentów używa akrylowych, „prostokątnych” tabakierek. Ta tabakierka (nie tabaka!) to taki „mały Poeschl”. ;) Jest czarna, obła i ma „zatyczkę” z twardej gumy. Tu mam pewne opory, żeby „zawleczkę” odginać tak, żeby zablokować ją o wystający cypelek – w Chocolate Orange, na szczęście nie permamentnie, oddzieliła się od plastikowej części. Ogólnie jednak wad brak, choć jeżeli ktoś, jak ja, nie odgina unieruchamia z przeciwnej strony tego małego elementu to może trochę przeszkadzać przy sypaniu.
Etykietka… Tak, fioletowa – są na niej białe „smugi”, skromny obrazek kiści winogron i napisy informujące nas o tym, czym w ogóle ten produkt jest.
Wystawię za nią 4,5 – wad praktycznie nie ma, a ja nie lubię nisko oceniać tabakierek, jeżeli nie mają dających się we znaki mankamentów, czy ewidentnej brzydoty.
Sama tabaka… Hm, jak mówiłem tabakierka przypomina Poeschl’owe opakowania, ale konsystencja… Jest nieco inna – na pewno jest drobniej (nie najdrobniej) i wilgotniej. Wilgoć siłą rzeczy nie oznacza tabaki tłustej, czy lepkiej – jest w sam raz, choć pozwala na to, żeby produkt nie „rozyspywał się”. Przeciętnie jak jej kolor – średni, jednolity brąz.
W zasadzie czas porzucić już porównania do Poeschla, bo na tabakierce podobieństwa się skończyły – brak mentolu przesądza to ostatecznie. :)
Smak – istota produktu. Cała reszta to praktycznie otoczka bez znaczenia. Prawdą jest, że wtrącenia jasnych ździebełek w brązowym, czy też czarnym tytoniu są ciekawe i ujmujące – przynajmniej dla ludzi, którzy w jakimś większym stopniu są związane z tabaką. Pierwszy kontakt i człowiek ogląda, niekiedy dotyka i napędza swoje pożądanie – można cieszyć nieco więcej zmysłów, niż mogłoby się wydawać, prawda?
Ładna tabakierka ma znaczenie podobne. Miło jest popatrzeć na nową zdobycz, a także na te, które pojawiły się w kolekcji dużo wcześniej dając możliwość oswojenia się z nimi… A nawet znudzenia.
Cóż – tabaka nie dostarcza wrażeń od których chce się skakać, brać ją garściami, czy pakować do ust. Mimo to jest specyficzna – konstrukcyjnie i wrażeniowo. Nie sądzę, żęby każdy odbierał ten produkt w taki sposób, ale…
Grape Concord jest pewną osłodą chwili – lubię ją zażyć, żeby poczuć trochę odmiany od cięższych, bardziej tradycyjnych produktów. Cieszy i uspokaja mnie, bo jest łagodna dla nosa i umysłu. Nie zaspokaja głodu nowości, czy wyrafinowanego smaku, ale stanowi jakby… Dobry cukierek w moim menu – nie jakąś tam landrynę, bo nam „gorzko w gębie”, ale łatwą i szybką przyjemność. Z drugiej strony nie nasyca i ciężko się nią przesycić, a następnie rzucić tabakierkę w ciemny róg pokoju. ;)
Smak stanowią dwa zasadcznie elementy – to jest ta „konstrukcyjna” cecha produktu, który go wyróżnia. Tytoń i winogrona. Pierwszy składnik jest suchy, na pewno bardziej orientalny, niż w tym, co produkuje się u nas (no, w końcu jest z Indii!). Suchość tytoniu czuć, choć nie jest szorstki, a może trochę słodki. To ostatnie to coś, co ciężko stwierdzić kiedy jesteśmy zalewani soczystym, słodziutkim (nigdy mdłym) smaczkiem winogron. Nie ma tu jednak tej lekkokwaśnej nuty, która jest w owocach – to raczej płyn, którym winogrona mogą nas obdarzyć. Sok.
Mimo tego, że tytoń i winogrona w takim zestawieniu mogą wydawać się dość antagonistyczne to stanowią jednak zgraną, wspólnie nas ujmującą parę. Choć ktoś może zinterpretować to tak, że zgranego duetu wcale nie stanowią a walczą o dominację w nosie, bo raz za razem, co jakiś, niezbyt długi okres czasu, jeden czuć nieco bardziej.
Warta polecenia i nie sądzę, żeby były tu jakieś wymogi, które trzeba spełnić, żeby móc się nią cieszyć – wystarczy trochę chęci by ją kupić i poznać (a to nie jest trudne – sama „mówi” jaka jest).